Wracam po przerwie, maltretując ciągle te same lalki, bo po co kupować nowych nieszczęśników, skoro można torturować dwie na zmianę i ciągle nadawać im inny wygląd!
To tak krótkim wstępem!
Od najstarszych.
Na pierwszy ogień idzie moja stara Scenka, którą podarowałam siostrze, a potem bezczelnie ją zniszczyłam, zmywając jej firmowy makijaż i nakładając własny. Nadal nie wiem czy siostra jest zadowolona (nie chce powiedzieć!), ale ja się cieszę, że pozbyłam się u niej tego wrednego (przepraszam tych, którzy lubią te lalki! Mnie też się kiedyś podobała!) wzroku.
Druga w kolejce jest Lagoona, którą męczę po raz n-ty. Naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć ile razy ją repaintowałam, ale ten na pewno nie jest ostatni, bo teraz zrobiłabym to lepiej! Przynajmniej tak myślę.
Chciałam na niej wypróbować to, co zrobiła ze swoją lalką
Rhaenys (mam nadzieję, że się nie obrazi za podpatrzenie), tyle że bardziej zależało mi na uzyskaniu efektu piegów i przebarwień niżeli łusek (?). Wyszło tak sobie, ale sam pomysł bardzo fajny i gratuluje go
Rhaenys.
Myślę, że już na początku czerwca zacznę ją ponownie malować.
I moje ostatnie dziecko, z którego byłam niezmiernie dumna! Teraz już nie jestem.
Chociaż wydaje mi się, że na niej najbardziej widać postępy. Zostawię ją w takim stanie. Mam już na nią pomysł.
Peruki robiłam sama. Widać. Źle sklejone, bo klej wystaje, źle przycięte... Coś musiałam im założyć na głowę, po tym, jak w okrutny sposób pozbawiłam je włosów. Ale popracuję nad tym.